„Duży Ptak” wysztrandował w Łebie… i co dalej?

2014-09-01 23:04 archiwum Żagli

19 sierpnia przez Internet przewinęły się zdjęcia jednego z najbardziej znanych jachtów wśród regatowców morskich. Leżał na plaży do połowy zasypany piaskiem. Jak doszło do wypadku i jakie są jego skutki?

W nocy z 18 na 19 sierpnia 2014 roku jacht „Duży Ptak” płynął na Mistrzostwa Polski do Darłówka, postanowili zatrzymać się w Łebie. Niby zwykła „deliwerka”, ale okazuje się, że zawsze trzeba uważać i dopóki nie jest się w porcie na podwójnych cumach nie wolno się cieszyć z udanego rejsu. Przed wejściem do portu nastąpiła krótka konsultacja telefoniczna z właścicielem jachtu, Krzysztofem Paulem. Przy północno zachodnim wietrze wielokrotny Mistrz Polski i zdobywca Morskiego Pucharu Polski zalecił podchodzenie do portu od strony morza, trzymając się zachodniej strony wejścia. Tymczasem jacht szedł wzdłuż brzegu od wschodu zbliżając się do portowych główek. Gdyby prowadzący dokładniej przyjrzał się mapie, natychmiast wykonałby zwrot w morze. Miał jeszcze szansę to zrobić, kiedy jacht lekko zawadził kilem o mieliznę rozciągającą się na wschód od wejścia do portu. Może jeszcze by się udało po drugim zaczepieniu o piasek. Trzecie dotknięcie dna było już tym ostatnim. Jacht stanął, załoga zrzuciła żagle i wezwała pomoc.

SAR był na miejscu po kilku minutach. Profesjonalnie ściągnął załogę z łódki, ale jachtu nie dało się już wziąć na hol. Kilka godzin później „Duży Ptak” został wyrzucony na plażę. Krzysztof Paul od razu rozpoczął akcję wyciągania jachtu przy pomocy dźwigu. Czas był najwyższy, ponieważ piasek błyskawicznie zasypywał kadłub. Do momentu podniesienia łódki nasypało się go do środka około 400 kg! Na stronie Facebookowej Miasta Łeby można znaleźć kilka zdjęć z tej akcji.

Jacht przewieziono do mariny i tam oczekuje teraz na transport do Górek Zachodnich, macierzystego portu „Dużego Ptaka”, i na poddanie go remontowi. Czas na zbilansowanie strat. Kadłub pozostał nienaruszony, maszt też. Kilka odprysków szpachli na bulbie kilu nie stanowi problemu. Gorzej wygląda pokład. Kilka stójek relingu przebiło się do wewnątrz, ucierpiał silnik, podczas podnoszenia jachtu trzeba było pociąć żagle i szoty. Na szczęście nie były to żagle regatowe. No i, last but not least, nici z tegorocznej obrony tytułu Mistrza Polski.

Czego możemy się z tego wypadku nauczyć? Zawsze należy korzystać z mapy! Właśnie po to one są, żeby omijać niebezpieczne miejsca niewidoczne z pokładu jachtu, ale przecież to, co piszę wydaje się oczywiste. W przypadku sztrandowania należy jak najszybciej podjąć akcję wydobycia łódki. Dynamika plaży jest niewyobrażalna. Po kilku godzinach jacht był do połowy zasypany. Gdyby akcję rozpocząć dzień później z piasku wystawałby zapewne już tylko maszt. Pomijam tutaj celowo zachowanie załogi po wejściu na mieliznę. Nie było mnie tam, nie będę oceniał.

Na koniec, w imieniu Krzysztofa, wielkie podziękowania dla załogi SARu z Łeby i dla panów, którzy przybyli na miejsce wypadku z dźwigiem i lawetą. Podziękowania też tym wszystkim, którzy zadeklarowali swoją pomoc w Gdańsku, jak tylko jacht dotrze do portu macierzystego. Wiemy, że nie są to deklaracje gołosłowne, a pomocy tej nie sposób przecenić.

Marek Zwierz

Czy artykuł był przydatny?
Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań.