Barcolana 2014 – regaty dla 1903 jachtów! NIESAMOWITE ZDJĘCIA

2014-10-20 11:47 Wiktor Plitko

Barcolana – podobno największa impreza regatowa w tej części świata, która od lat przyciąga najsłynniejszych sterników oraz armatorów najlepszych i najszybszych konstrukcji regatowych. W tym roku Barcolana organizowana przez Società Velica di Barcola e Grignano odbyła się po raz 46 i wystartowały w niej dwie polskie załogi. Oto relacja sternika jednej z nich, Wiktora Plitko.

Od kilku lat bezwzględny prym wiedzie Esimit Europa 2 – to trzydziestoipół metrowy jacht w barwach Gazpromu, dowodzony przez słynnego mistrza olimpijskiego Jochena Schuemanna. Postanowiliśmy stawić czoło tak słynnej konkurencji i powalczyć w tej wyjątkowej stawce na naszym 22-stopowym turystyczno-regatowym Maxusie! Na szczęście nie byliśmy jedyną polską załogą: już podczas planowania wyjazdu nie musiała się długo dawać namawiać ekipa Marka Stańczyka z jachtem Nh30Fun. Choć przyznam, że liczyłem na większą ilość chętnych i przez kilka miesięcy poprzedzających regaty namawiałem zaprzyjaźnione załogi do startu. Z różnych względów innym ekipom się nie udało, choć wiem, że trzymały one za nas kciuki, za co serdecznie dziękujemy!

Operacja logistyczna była trudna dla tych, którzy szukają wymówek i łatwa dla szukających sposobu na  realizację celu. Urlopy załatwione, zrzutka w ramach załogi na paliwo i bieżące koszty zrobiona i w ten oto sposób po ponad dobie w drodze (z krótkim spaniem) i pokonaniu z jachtem na haku ok. 1500 km dotarliśmy do Triestu. Na miejscu byliśmy ze stosownym wyprzedzeniem: w planach był nie tylko wyścig, ale też to co ja nazywam „turystyką regatową”: zwiedzanie okolic, popływanie po nowym dla nas akwenie oraz wycieczka z rodziną do Wenecji. Wyścig miał się odbyć w niedzielę 12 października, więc z uwagi na chęć zapięcia wszystkiego na ostatni guzik w Trieście byliśmy już we wtorek 7 października.

Od razu rzuciła się w oczy doskonała organizacja eventu: ewidentnie było to święto całego miasta. Widoczne były wszechobecne reklamy żeglarskie, został zarezerwowany dla potrzeb imprezy centralny plac i miejska keja, ustawiono ponumerowane bojki cumownicze, cały czas pływały motorówki pilnujące porządku i pomagające w cumowaniu uczestnikom na zarezerwowanych dla nich miejscach; na deptaku wzdłuż kei rozstawiono mnóstwo namiotów, w których firmy z branży wodniackiej prezentowały swoje produkty. Logotypy sponsorów imprezy widoczne były w całym mieście, policja ubrana w mundury galowe… No i najważniejsze: jachty. Ale jakie jachty: katamarany Extreme 40 (nota bene od czwartku miały swoje niezmiernie widowiskowe regaty), kilka megajachtów, kilkanaście SuperMaxi i Maxi, VOR 70, TP52… Jednym słowem – było na co popatrzeć. Burtą w burtę staliśmy z 24. metrowym SuperMaxi s/y „Jena”. Myślę, że wyglądaliśmy godnie cumując naszego Maxusa obok takiego monstra! Jednym słowem: atmosfera w mieście świąteczna – czuliśmy się tutaj jako oczekiwani goście.

Poza doskonałą organizacją zadbano też o zachęty dla żeglarzy: każde zgłoszenie gratyfikowane było rewelacyjnymi gadżetami: ekspres do kawy, firmowa torba żeglarska pełna drobnych smakołyków i chemii żeglarskiej oraz firmowa techniczna koszulka regatowa – edycja Barcolana 46. Wartość samych tych gadżetów znacząco przekraczała kwotę wpisowego – widać, że impreza przyciąga zarówno widzów, jak i sponsorów.
Przed wyścigiem: motywacja naszej załogi przekraczała wszystkie możliwe granice: nie po to przejechaliśmy półtora tysiąca km i mamy drugie tyle do zrobienia by sobie pozwolić na błędy. Tak więc trochę zajęć mieliśmy: 2 dni treningów, rozpoznanie akwenu, rozpoznanie prądów pływowych (pływy tutaj przekraczały metr), przystawianie się do trenujących konkurentów – zrobiliśmy to wszystko co zrobiłby każdy poważnie nastawiony żeglarz regatowy. W dniu wyścigu wyszliśmy na wodę jako pierwsi – tuż po godz. 0700, a już przed godz. 0800 byliśmy na linii startu. Start został zaplanowany na godz. 1000. Wiatr nie rozpieszczał, właściwie, to go nie było. Mieliśmy czas na analizę linii startu oraz odległość z jej różnych części do górnego znaku, gdyż sama linia startu mierzyła ponad 2 mile i w tych warunkach wiatrowych wybranie złego końca uniemożliwiało zmianę decyzji: czas potrzebny na przepłynięcie na żaglach wzdłuż linii startu przekraczał 2 godziny! Po ok. godzinie zaczęły spływać jachty. Las żagli – to mało powiedziane. Nawet morze się delikatnie zmarszczyło mimo ciągłego braku wiatru – taki był ruch.


Start: dla lepszej orientacji zawodników komisja rozstawiławzdłuż linii startu białe boje. Wg instrukcji żeglugi nie stanowiły one ani przeszkody ani znaku w rozumieniu przepisów regatowych, ale dawały gwarancję, że jachty znajdujące się poniżej tych boi na 100% nie są na falstarcie. Wcześniejsze wyjście na wodę pozwoliło nam ocenić, iż boje te zostały rozstawione w tzw. „banan” – czyli poniżej linii startu. Oceniliśmy jak wysoko nad boją możemy startować by nie być na falstarcie i ta wiedza bardzo przydała się w chwili startu. Właściwie, to przydałaby się, gdyby nie… otóż gdyby nie zadziwiające zjawisko, który miejscowy zaprzyjaźniony żeglarz skwitował po wyścigu krótkim „Welcome In Italy”: otóż 30 sekund przed startem w tym bezwietrzu byliśmy w absolutnej pierwszej linii, mając resztę jachtów poniżej nas co najmniej 3 długości kadłuba. Mieliśmy już też pełną prędkość (o ile te 0.3knt można nazwać prędkością). Już się cieszyłem z doskonałego startu, gdy zobaczyłem za rufą napływającą na nas na silnikach i na tzw. „kiwkach” gromadę jachtów.

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO? POLUB ŻAGLE NA FACEBOOKU

Początkowo byłem w szoku. Później zgodnie z zasadami regatowymi krzyczałem „protest”. Ale gdy zdałem sobie sprawę, że krzyczeć muszę do kilkudziesięciu jachtów w okolicy – odpuściłem i jedyne co mogliśmy zrobić – to wyciągnąć kamerę i ściskając zęby płynąć uczciwie swoje. Ze smutkiem patrzyłem na ogromne żagle przykrywające nas i wyrywające się do przodu na silnikach: kto na krótkich kopnięciach do przodu, kto cały czas na „mała naprzód”, kto inny na małych jachtach po prostu kiwając łódką (czasem nawet na samym grocie by fok nie przeszkadzał). W ten oto sposób straciliśmy doskonałą pozycję startową i wiarę w wielu z otaczających nas żeglarzy. Z drugiej strony podbudowałem się myślą: przecież w Polsce takich rzeczy się nie widuję, a jeżeli już – to są to odosobnione i pojedyncze przypadki, tępione przez zawodników i zostawiające czarną plamę na każdym sterniku decydującym się na takie machlojki. Rzut oka na drugą polską ekipę i radość: chłopaki tak jak my: wyraźnie zdziwieni zachowaniem rywali, ale płyną uczciwie – zgodnie ze sztuką i przepisami!

Wyścig: do pierwszego znaku mieliśmy 4,35 mile, cała trasa miała wynosić ok. 14 mil. Bezwzględny czas zamknięcia mety: 1730. Po ponad dwóch godzinach wyścigu w bezwietrzu przepłynęliśmy milę, więc oczywistym dla nas stał się fakt, iż trasa zostanie skrócona. Po jakimś czasie udało się wyrwać do przodu na czysty wiatr. Wyprzedzały nas już tylko pojedyncze jachty: było to albo ściśle regatowe konstrukcje, albo jachty mające idealnie pasujące do warunków żagle typu Code 0, albo żeglarze stosujący nie mniej skuteczne w tych warunkach techniki: rumplowanie (oczywiście zakazane przepisami), pompowanie i td. Tych ostatnich wyprzedziliśmy później, jak się już rozwiało i mogliśmy osiągać prędkość ponad 2 knt.

W którymś momencie wyścigu nagle zaczęły z brzegu w powietrze strzelać armaty. Szybko włączyłem radio, ale okazało się, że to pierwszy jacht skończył wyścig – oczywiście był to jacht „Esimit Europa 2”. Tym razem mistrz olimpijski na 100-stopowym bolidzie jednak nas wyprzedził, ale ten kto nie marzy i nie szuka sposobu na realizację marzeń nigdy sukcesu nie osiągnie, więc nie odpuszczamy i będziemy trenować dalej – może i nawet z Nim kiedyś powalczymy!

Płynąc w stawce ponad tysiąca jachtów trudno właściwie ocenić swoją pozycję. Widziałem, że za nami było zdecydowanie więcej łódek niż przed nami. W zasięgu wzroku nie widziałem żadnej małej łódki, mogącej być z nami w klasie. Więc po prostu płynęliśmy najlepiej jak się da. Dopiero tuż przed metą, która po skróceniu wyścigu została ustawiona przy pierwszym znaku, powalczyliśmy bezpośrednio z kilkoma jachtami: dużymi tak by nie dać się przykryć i małymi – gdyż mogli to być nasi konkurenci. Walka taktyczna była skuteczna, co oczywiście dało nam ogromną satysfakcję.

Po ukończeniu wyścigu nie potrafiliśmy ocenić swojej pozycji. Wiedzieliśmy, że drastycznych błędów nie popełniliśmy, ale nie jest to miarodajne w takiej stawce. Robiliśmy w ramach załogi zakłady i liczyliśmy na pozycję w pierwszej połowie swojej grupy. Dopiero wieczorem dostałem telefon od zaprzyjaźnionego miejscowego żeglarza: „jesteście drudzy w swojej grupie, gratuluję”. To był niesamowity moment! Po kilkudziesięciu minutach opublikowano wyniki, nazwane z gracją „prowizoryczne” , potwierdzające naszą pozycję. Wyniki też natychmiast pojawiły się na stronie internetowej: http://www.barcolana.it/Ranking, gdzie po przefiltrowaniu na kategorię 9 i dywizję „cruiser” można znaleźć na drugiej pozycji Maxusa 22 s/y Northman!
Oczywiście z wyniku jesteśmy zadowoleni. Świadomość popełnionych drobnych błędów oraz dość nietypowego startu dodaje pozytywnego myślenia o wyniku: mogło być dużo gorzej. Na szczęście załoga pracowała doskonale, a jacht został przygotowany przez stocznię i załogę perfekcyjnie.
Podziękować chcemy wszystkim, którzy nas wspierali, w tym stoczni Northman, która udostępniła jacht i samochód z przyczepą, co znacznie ułatwiło logistykę, naszym przyjaciołom – żeglarzom z sailforum.pl,  forum.mazury.info.pl za wsparcie oraz ekipie Marka Stańczyka, która dowiozła nam z Polski brakujące rzeczy.

Czy było warto: oczywiście warto. Takie wyjazdy uważam za połączenie dwóch żeglarskich żywiołów w jednym: turystyki i regat. Zwiedziliśmy kawałek pięknego świata, zaspokoiliśmy apetyty żeglarskie (pod względem pływania turystycznego po pięknym akwenie). Choć ze względu na warunki wiatrowe pozostał lekki niedosyt regatowy, to zdajemy sobie sprawę, iż to zdrowe uczucie: mobilizuje ono nas do dalszych wyjazdów i startów w kolejnych imprezach!

Mam nadzieję, że w przyszłym roku uda nam się wystartować w Barcolanie w znacznie liczniejszym gronie polskich żeglarzy. Zachęcam kolegów żeglarzy do zaplanowania w kalendarzu drugiej niedzieli października na wyjazd do Triestu: doskonała pizza, pasta, wino, super jachty i wspaniała atmosfera są tam zagwarantowane! Jest to wspaniała okazja nie tylko dla regatowców, ale przede wszystkim dla żeglarzy turystycznych marzących o pływaniu po słonym i ciepłym akwenie i chcących poczuć klimat wielkiego żeglarskiego święta!
I najważniejsze: serdeczne podziękowania dla mojej dzielnej załogi!

Maxus 22 s/y Northman:
Sternik: Wiktor Plitko
Dziobowy/trymer: Paweł Ejsmont
Trymer: Andrzej Sobiech

Autor zdjęć: Dorota Plitko

Czy artykuł był przydatny?
Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań.